piątek, 7 marca 2014

Witaj maluszku



Prędzej czy później u każdej z nas (a przynajmniej u znacznej większości z nas) pojawia się nieodparta chęć zostania mamą. Och jakie to piękne uczucie, kiedy przekonane o swej stu procentowej gotowości na ten krok, przymierzamy  poduszkę typu jasiek pod bluzkę i już jesteśmy pewne! Super jest być w ciąży! zrobię to!
Zazwyczaj towarzyszy temu w głowie przepiękny obrazek, niczym z serialu cudowne lata, biegające po łące dzieciaczki, my piękni- zakochani… sielsko anielsko… Tymczasem rzeczywistość wygląda nieco inaczej. O tym przyjdzie nam się przekonać już pierwszej nocy spędzonej z noworodkiem. 

Pobyt w szpitalu to pikuś w porównaniu z tym, jak to szczęśliwy tatuś i tryskająca pięknem mamusia przywożą swoje nowonarodzone dziecko do domu. 
W kolorowych czasopismach dla rodziców, jest przecież czarno na białym, jak to matka i ojciec, bez obaw i lęków, piękni i zadbani wracają do domu. Do tej pory zastanawiam się, czy ze mną było coś nie tak i czy może zapomniałam zabrać ze szpitala jakąś supertajną instrukcję obsługi noworodka, ale u mnie wyglądało to tak: 

Droga do domu po CC to koszmar jakiś, mąż na widok tego jak promienieję na twarzy przy każdej zaliczonej dziurze w drodze, zastanawiał się czy jechać: chodnikiem, ścieżką rowerową czy może jednak wynająć balon który lata nad Krakowem i dowieźć mnie w kawałku do domu. 

Co według zdjęć w gazetach powinno dziać się później?.  Nadal piękna, tryskająca szczęściem mama układa w łóżeczku swoje śpiące niemowlę i razem z tatą owego cudu, leżą w czystej białej pościeli  i w ciszy i spokoju delektują  się swoją miłością, wpatrzeni w malutkie śliczne rączusie i nóżeczki. 
U mnie wyglądało to tak: 

Jak już udało mi się z trudem wyjść z samochodu i dotoczyć się na 9 piętro (Boże dziękuję Ci za windę) wchodzimy do mieszkania- dziecko rozdziera się niemiłosiernie a my ogłupiali tą przepełniającą nas miłością, nie mamy pojęcia co robić. Nosimy więc nasze małe szczęście po domu, tłumaczymy gdzie śpi mamusia, tatuś, gdzie owo szczęście powinno spać… a szczęście to drze się jeszcze bardziej, najwyraźniej tęskni za zapachem szpitalnym. W pośpiechu szukamy kocyka, którym było owinięte w SPA zaraz po porodzie, nie działa… no to na pewno jest głodna, wiadomo Polak głodny, Polak zły!...nie działa… kupka, siku, pełen przegląd… nie działa. 
Młoda matka zachodzi w głowę: jakie błędy wychowawcze popełniła? …nic nie działa i kiedy przyjdzie do nas ta obiecana położna?!RATUNKU!!!! 

Po dłuższej chwili zastanowienia już wiemy!...dziecko na pewno jest chore!, pewnie boli go ten obrzydliwy pępek albo coś mu złamaliśmy przy zakładaniu body przez głowę, albo jakaś gorsza choroba, która uaktywnia się zaraz po opuszczeniu murów szpitalnych. Szybki telefon do naszej pediatry… jakoś nie dziwią jej nasze rozterki, jakby nie pierwszy raz rozmawiała z wariatami …jej opanowanie w głosie uspokaja mój histeryczny płacz… podaje kilka wskazówek, które przynoszą skutek, a na końcu diagnozuje…. „ona po prostu ma alergię na rodziców!” Jezu ma alergię na rodziców i co my teraz biedni poczniemy?. Oczywiście w szale nikt nie zrozumiał, że to tylko ironia …. i w głowie już się zastanawiam czy mogę takiemu dziecku podać alertec?..... 

Po dwóch tygodniach moja cudowna rodzina, przypominać zaczyna rodzinę Adamsów z lekką domieszką ekipy z ulicy Sezamkowej. Taki szał, dziki szał potrwa jeszcze kilka dobrych tygodni a wszystko po to, żeby kilkanaście miesięcy później, bogatsi już w doświadczenie, mądrzejsi, bardziej opanowani, od nowa przeżyć pojawienie się kolejnego szczęścia… 

Dzisiaj już wiem, że pomimo trudnych początków, które odbiegały zupełnie od moich wcześniejszych wyobrażeń, moja rodzina – to moje największe szczęście.

Na koniec jeszcze taka krótka refleksja.  Nie lubię przebywać w towarzystwie matek idealnych, takich co to mają idealne dzieci, perfekcyjnie uporządkowany dom, u których nie ma kłopotów, które wiedzą wszystko o wszystkim i zawsze najlepiej. Słuchając kolejnych historii o ich idealnym świecie, przytakuję głową niczym piesek za tylnią szybą samochodu mojego dziadka i zawsze czuję, jakby było ze mną coś nie tak. Bo bywa, że czysto u mnie w domu jest między 22-5 rano, bo na obiad zdarza się pizza, bo czasami zamiast udawać perfekcyjną po prostu siadam z rodzinką na dywanie i malujemy rękami, bo mojemu dziecku zdarza się zjeść ciastko (i nie tylko) prosto z podłogi..a że naczynia w zlewie próbują zwiać? hmm..dopóki moja ukochana filiżanka na kawę zostaje- to wszystko jest ok.

A skoro już tak sobie wspominamy to w albumie 7miesięczna Maja, Zdjęcia zrobione dzięki uprzejmości pewnej cudownej kobiety 
Fotografia dzieci Kasia Twardokęs
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz