niedziela, 9 marca 2014

Pan kotek był chory i leżał w łóżeczku



To był zupełnie zwyczajny dzień. Jak zwykle rozpoczął się koło 5 nad ranem wesołym nawoływaniem z łóżeczka: „a kuku, mami, tati, a kuku”. To był zupełnie zwyczajny dzień, sobota jak każda inna, jak zwykle celebrowanie weekendu rozpoczęłam od przeprowadzenia poważnej rozmowy ze stosem prania, które ostatnio staje się jakby coraz odważniejsze. Najpierw nieśmiało wystawało z kosza na brudy, ale tego dnia odważnie przekroczyło już próg mojej łazienki. W obawie przed zajęciem całego mieszkania przez poplamione body i pachnące zupą pomidorową spodnie w rozmiarze 80, postanowiłam pozbyć się wroga raz na zawsze. W efekcie skończyło się jak zazwyczaj, bo pomimo pełnej pralki, ilość ubrań domagających się prania wcale się nie zmniejszyła i nadal w magiczny sposób zalega podłogę mojej łazienki, czekając cierpliwie na swoją kolej. Po rozprawieniu się z praniem, dalsza część świętowania, czyli czas na zmywarkę. Nie lubię uruchamiać tego sprzętu po nocy, bo i tak sąsiedzi z dołu zapewne mają wrażenie, że mieszka nas co najmniej dziesięcioro, więc każdego ranka machina do prania naczyń zostaje włączona… a ja zawsze po tym rytuale orientuję się, że została na stole jeszcze jedna szklanka. Albo jeszcze gorzej, ulubiona miseczka z podobizną Świnki Peppy, która jest niezbędna przy śniadanku, właśnie znajduje się w środku… upss! Tak, to był zwykły poranek i nic nie zapowiadało katastrofy, która miała niedługo nastąpić.
Ową katastrofę, zwiastowały niepokojące odgłosy dobiegające z pobliża łóżeczka… o nie! już wiedziałam, że w naszym domowym królestwie, zadomowił się paskudny wirus atakujący najmłodszych. Nie wiedziałam jednak o potędze i szybkości jego działania.
Owy wirus ośmielił się, w swej bezczelności zaatakować również Pana tego domu, zwanego głową naszej rodziny. Oj uwierzcie mi, nie wiedziałam kogo ratować najpierw. Dzieci chore- dam radę!...mąż chory- totalna katastrofa. Na temat chorujących mężczyzn, można książki pisać. Nie ważne na co chorują, ile mają lat i jakiej drużynie kibicują, chory mężczyzna to zawsze potrzebujący 100% uwagi duży-mały chłopczyk, ze skłonnością do pojękiwania i odgłosami udręczenia w tle.

I tak zostałam sama z trójką chorych dzieci.

Na szczęście wirus jak szybko do nas wpadł (najwyraźniej tylko na weekend) tak szybko się go pozbyliśmy… no prawie bo tą sztafetę kończę niestety ja, dlatego dzisiaj  na blogu zdecydowanie krócej i może mniej zabawnie, no bo jak tu żartować z tej chorej sytuacji?....












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz