wtorek, 11 marca 2014

Mamo, tato kup mi to.. czyli jak wyjść na zakupy i wrócić w jednym kawałku.



Podobno pieniądze szczęścia nie dają..dopiero zakupy. Czy zakupy z asystentem a nawet z dwiema asystentkami, uszczęśliwiają równie mocno? Oj pamiętam czasy, kiedy to w wolnej chwili i pod wypływem impulsu można było wyskoczyć do galerii, poczytać czasopisma o modzie i bez pośpiechu w przymierzalni obejrzeć nową kieckę z każdej strony. Oj pamiętam te czasy. Co prawda były to studenckie czasy, czyli czasy bez kasy, ale wolnego czasu to mi nie brakowało… swoją drogą co ja robiłam całymi dniami bez dzieci?
W obecnych czasach a raczej w obecnej sytuacji ,wyjście na zakupy nie jest już taką prostą sprawą i poprzedzone jest pewnym schematem, powtarzającym się każdorazowo przed wyjściem i to bez względu na to czy zakupy są natury ciuchowej czy tylko spożywczej. Te pierwsze wymagają grubszych przygotowań więc dzisiaj trochę więcej o galerii handlowej oczami  nieperfekcyjnej matki i jej dwójki do pary.  Pierwszy etap przygotowań to wyselekcjonowanie sklepów pod względem szerokości między półkami, co jest oczywiste ze względu na wózek, oraz pod względem możliwości zwrotu zakupionego towaru ( gdyż przymiarka następuje w domu bo z wózkiem i dwójką do pary w przymierzalni..mission impossible). W głowie każdej nieperfekcyjnej, taka indywidualna mapka przyjaznych miejsc jest, swoją droga takie mapy powinny znaleźć się przy punktach informacyjnych galerii pt. „tutaj możesz wejść z wózkiem nie narażając się obsłudze”.
Przed każdym wyjściem z dwójką konieczne jest dokładne spakowanie klienteli. Proces ten  przypomina mi co najmniej pakowanie plecaka przed wyjazdem pod namiot albo na jakąś inną wyprawę gdzie trzeba mieć ze sobą „wszystko” i „na wszelki wypadek”. W myśl zasady lepiej dźwigać niż ścigać w mojej torebce (tak damskiej torebce) lądują m.in.: pieluchy w rozmiarze 4+, pieluchy w rozmiarze 3, chusteczki nawilżone, woreczki na zużyte pieluszki , butelka, bidon, mleko w proszku, termos aby owo mleko miało szansę być cieple, no i umówmy się jak smoczek znajdzie się na ziemi (no dobra umówmy się jak znajdzie się w kałuży) to zawsze jest szansa potraktować go wrzątkiem, obowiązkowo piszczałka gwizdałka- lub inne badziewie, które zdoła odwrócić uwagę wrzeszczącego maluszka. W tej roli równie dobrze sprawdza się paczka chusteczek higienicznych, telefon komórkowy lub butelka po wodzie mineralnej-uwaga! ta robi trochę hałasu więc trzeba się liczyć z tym, że oczy całego tramwaju będą zwrócone na nas, chociaż krzyk dziecka wywołuje podobne skutki więc co mi tam… Co dalej? Suchy prowiant: paluszki, biszkopty lub cokolwiek podobnego, ważne alby było w kolorze w miarę czystym na wypadek wyplucia i wytarcia owego przeżutego prowiantu w spodnie mamy..tak więc czekoladki z zasady nie wchodzą w grę. Z tego samego powodu w torebce musi  znaleźć się jeszcze po jednym komplecie ubrań, no chyba że jest upalne lato i wszelkie płyny mają szansę wyschnąć na słońcu, wtedy katastrofa w postaci wylanego soczku traktowana jest jako dodatkowy ochładzacz a pozostawione plamy?..Yyyy…udajemy, że tak miało być i że poplamione dziecko jest przecież takie słodziutkie.. dla wzmocnienia efektu pozostawiamy dziecku brudną buzię.
Mamy wszystko? pewnie nie ale i tak pomimo uciskania, wyciągania i ponownego pakowania, wymianie rzeczy na mniejsze, po raz kolejny torebka się nie domyka! ..znajdę na pewno w niej coś mojego, „zbędnego” (w końcu nie ja jestem najważniejsza)..ok- wyciągam lusterko! Jakby nie było, po drodze będę mijać dziesiątki samochodów, któryś z pewnością nie będzie miał złożonych lusterek więc w razie potrzeby mnie poratuje. Super torebka spakowana… w okolicach nocniczka znajduję jeszcze bidon, skradziony w trakcie czynności zwanej „pomaganiem mamie w pakowaniu”. Dobra, teraz czas na dzieci, ubieram starsze, potem młodsze, potem znowu starsze bo już zdążyło się rozebrać. Trwa to dobrą chwilę bo przez cały czas tłumaczę dlaczego Zosi opaska nie zmieści się na głowę Mai,  a wszystko po to żeby w efekcie zdjąć opaskę z małej główki i próbować wcisnąć na rok starszą głowę. Sytuacja powtarza się przy okazji butów… a ja tracę cierpliwość. Na końcu jestem ja, chociaż zawsze sobie tłumaczę, że rozsądniej jest się ubierać na początku ale wiadomo jak to jest. Moje przygotowania chociaż ekspresowe wymagają zajęcia starszej pociechy. Idealnie sprawdza się tutaj pudełko z zakrętkami, zbieramy je na szczytny cel ale póki co są świetnym sposobem na zyskanie kilku minut i zatrzymanie dziecka w jednym miejscu. Dlatego właśnie pudełko z zakrętkami znajduje się zaraz przy wyjściu… sprzątam dopiero po powrocie. Wszyscy gotowi? uff .. jedziemy. Jeszcze tylko tramwaj w nim babcie typu „a dlaczego dała Pani młodszej smoczek?” i próba skasowania biletu przy jednoczesnym trzymaniu wózka z dwójką.
Jesteśmy wreszcie w galerii, oczywiście już mi się odniechciewa odwiedzać damskie działy, ograniczam się do dziecięcych. Maja chce przymierzyć każdą bluzeczkę, buty, kapelusz i chłopięce majtki również. Poprzestaję więc zazwyczaj na oglądaniu wystaw (to zupełnie tak jak za czasów studenckich) i tłumaczę sobie, że w weekend zostawię dziewczynki z Panem tatą i przyjadę tutaj sama i jako bezdzietna ... z reguły i tak tego nie robię.
Będąc jeszcze po drugiej stronie barykady jako bezdzietna zawsze zastanawiałam się dlaczego właściwie kobitki chodzą na zakupy z dziećmi? Przeciskają się między wieszakami, dzieci wrzeszczą bo nie widza w tym nic atrakcyjnego a i matka jakoś na szczęśliwą nie wygląda..hmm.. nie da się zostawić tych dzieci i wózków w domu?...teraz to rozumiem..no nie da się! zwyczajnie się nie da!. I tak to właśnie punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Na całe szczęście matek próbujących pooglądać chociaż witryny sklepowe jest więcej, więc galerie przewidziały umilacze typu kulkoland a przede wszystkim plac zabaw jakim jest znany wszystkim smyk (nie żebym reklamowała markę ale sklep ten ma u mnie ogromny plus za czysty pokój matki i dziecka gdzie w spokoju mogę przewinąć i nakarmić pociechy) Oczywiście istnieje pewne niebezpieczeństwo w postaci „ mamo, tato… kup mi to” Póki co nie znalazłam na to sposobu innego niż szybki wyjazd z placu zabaw… niczym złodziej (ważne aby przed wyjazdem sprawdzić zawartość małych rączek i wózka, żeby przez przypadek nie okazać się złodziejem)
Jak widzicie galeria nie jest dla mnie obecnie ulubionym miejscem na spędzanie wolnego czasu a raczej koniecznością. Już nie mogę się doczekać, aż moja dwójka podrośnie i znowu zakupy będą czystą przyjemnością..oj biedny wtedy ten nasz Pan tata..

W albumie rodzinnym pierwszy odcinek z cyklu: „Kraków dla maluszka” a w nim Teatr Groteska. Maja była zachwycona  „Czerwonym Kapturkiem”. Największą tragedią okazała się przerwa i próba wyciągnięcia jej z sali po skończonym seansie… jeszcze długo w samochodzie słyszałam: „lala mami lala”. Jako mama polecam to miejsce, zwłaszcza spektakle przeznaczone dla najmłodszych widzów. Bilet może nie najtańszy (22zł) ale istnieje możliwość wykupienia biletu dla dziecka "na kolanach" za 6 zeta. W przypadku braku miejsc można pytać o dostawki. Tańczące i śpiewające lale z pewnością przypadną do gustu nawet najbardziej zbuntowanym dwulatkom.



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz