sobota, 22 marca 2014

A gu.. gu..



O tym że po narodzinach dziecka świat się zmienia pisało już wielu (w tym ja, kto czytał ten pewnie wie)..ale czy zwróciliście uwagę na to że zmienia się też mowa, a właściwie sposób mówienia? Oczywistym jest, że po zmianie statusu z bezdzietnego na dzieciaty, ze słownika znikają wyrażenia pokroju: jedwabisty, fur rwa itd. (szybki kurs poprawnej polszczyzny dostajemy zaraz po tym jak nasze dziecko nie wiedzieć czemu i skąd powtarza słówka rodem z ławeczki przed blokiem i to w najmniej odpowiednim momencie np. w kolejce w sklepie).
 To jest oczywista oczywistość ale czy zauważyliście, że nagle zaczynacie zwracać się do siebie  per „mama”?. I tak mamy przez większość dnia:  „mamusia da Ci to, zrobi tamto, mamusia nie pozwala”… w efekcie mamusiowania zdarza mi się powiedzieć do męża np. „podaj rączkę mamusi”, mąż chyba rozumie bo zwykle odpowiada: „dobrze Kamilko, podaj rączkę tatusiowi” (grunt to porozumienie w związku).  Bycie mamusią i tatusiem na cały etat to jeszcze nic, najlepszy jest awans z liczby pojedynczej do liczby mnogiej. I tak wszystko co przeżywa, posiada i czyni Twoje dziecko nagle staje się Twoim udziałem. I tak w rozmowie z przyjaciółką informujesz ją, że „właśnie mamy katar”, „właśnie udało nam się zrobić siusiu do nocniczka”, „wyrosła nam górna trójka” …….. i tutaj bezdzietny zastanawia się jak udaje Ci się sikać na nocnik i czy mówiąc o górnej trójce na pewno masz na myśli zęby ... i takie to na placach zabaw toczą się rozmowy i chociaż obiecywałam sobie będąc w ciąży, że ja tak nie będę to dzisiaj wiecie co?... zjadłyśmy gotowaną marchewkę z dynią.

Przed narodzinami dziewczynek obiecywałam sobie również, że nie ma opcji „gęgania” i „gugania” do dziecka, bo przecież trzeba od początku dawać przykład… ale nie da się, no nie da się… „Zosiunia a kto tu ma takie ślićniusie rąciusie? A gu gu gu… pańcinko malusia mamusi lalusia” I tak właśnie wychodzi ze mnie matka wariatka i powstrzymać się nie mogę. I schrupać mam ochotę te małe stópeczki, które w nocy potrafią doprowadzić mnie do szału, bo kiedy ulegam leniowi i zabieram małą do naszego łóżka, zawsze działają niczym koparko-spycharka i chcę czy nie chcę znajduję się zwinięta w kłębek w rogu łóżka …w przeciwległym narożniku leży Pan tata a rączusie i nóżusie mają cały środek łóżka tylko dla siebie- bo przecież JA TU RZĄDZĘ!

No to tyle na dzisiaj, z okazji weekendu miałyśmy wam pokazać kolejne miejsce z cyklu Kraków dla maluszka ale niestety gorączka po szczepieniu zepsuła plany. Tak więc będzie ‘gotowanie na ekranie’ a w nim sposób na zalegające w domu banany. Nie wiem jak wam ale mi zdarza się kupić ich od czasu do czasu za dużo (ach! te promocje w biedronce) z głupoty położyć je w towarzystwie jabłek..i masz babo placek (albo placki)..na drugi dzień banany stają się już lekko przejrzałe.
Wtedy to najlepiej zrobić z nich placuchy, którymi zajadają się nie tylko najmłodsi członkowie naszej biedronkowej drużyny. Przypominają klasyczne racuchy, które pamiętam z dzieciństwa.

Potrzebujemy:

Banany 1-2 (ile mamy tyle damy)
Pół szklanki płatków owsianych
Woda/mleko (do zalania płatków)
Jajo
3 łyżki mąki (może być pełnoziarnista)
Opcjonalnie łyżka cukru (dla mnie banany są wystarczająco słodkie ale męska część rodziny domagała się posłodzenia)
Cynamon
Oliwa do smażenia

Płatki  owsiane wsypujemy do miseczki i zalewamy wodą (ja zalewam wrzątkiem można też zalać mlekiem) woda powinna tylko przykryć płatki, odstawiamy na kilkanaście minut do czasu aż płatki wchłoną cały płyn. Banany rozgniatamy widelcem i łączymy z pozostałymi składnikami: płatki, jajo, mąka, cynamon, cukier i całość mieszamy. Ciasto powinno mieć konsystencję jak na racuchy czyli gęstej śmietany. Jak zwykle nie jestem w stanie dokładnie podać proporcji bo u mnie wszystko na oko (następnym razem się poprawię). Placki smażymy na średnim ogniu do zarumienienia z jednej i drugiej strony (około 1-2min.). Gotowe placki można posypać cukrem pudrem lub polać miodem (Maja uwielbia), polać musem owocowym np. z malin (mniam mniam) albo zjeść z jogurtem ( to mój wybór)

SmacznegoJ

Fotek z tworzenia nie mamy więc podzielimy się z wami ujęciami z urodzin mojej chrześnicy Kornelki.








Nasza solenizantka





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz