wtorek, 18 marca 2014

W oczekiwaniu na cud



Jakiś czas temu trafiłam w sieci na pewien opis, który w zamyśle autora miał być zapewne dowcipem. Spodobał mi się o tyle, że  (wstyd się przyznać na głos) okazał się tak prawdziwy w swej niedorzeczności i absurdalności .  O czym mowa? Ano o różnicach w podejściu do macierzyństwa po raz pierwszy i kolejny. Moje osobiste doświadczenia docierają jedynie (lub aż) do jednego bisu ale w niektórych fragmentach poniżej, wypisz wymaluj odnalazłam siebie (widocznie jest na świecie więcej takich matek wariatek…)

Ale my tu gadu- gadu ale właściwie o czym mowa? A o tym właśnie:

 Twoje ubrania:
Pierwsze dziecko: Zaczynasz nosić ciążowe ciuchy jak tylko ginekolog
potwierdzi ciążę.
Drugie dziecko: Nosisz normalne ciuchy jak najdłużej się da.
Trzecie dziecko: Twoje ciuchy ciążowe stają się Twoimi normalnymi ciuchami.
Przygotowanie do porodu:
Pierwsze dziecko: Z namaszczeniem ćwiczysz oddechy.
Drugie dziecko: Pieprzysz oddechy, bo ostatnim razem nie przyniosły żadnego
skutku.
Trzecie dziecko: Prosisz o znieczulenie w 8. miesiącu ciąży.
Płacz:
Pierwsze dziecko: Wyciągasz dziecko z łóżeczka jak tylko piśnie.
Drugie dziecko: Wyciągasz dziecko tylko wtedy, kiedy istnieje
niebezpieczeństwo, że jego wrzask obudzi starsze dziecko.
Trzecie dziecko: Uczysz swoje pierwsze dziecko jak nakręcać grające zabawki
w łóżeczku.
Gdy upadnie smoczek:
Pierwsze dziecko: Wygotowujesz po powrocie do domu.
Drugie dziecko: Polewasz sokiem z butelki i wsadzasz mu do buzi.
Trzecie dziecko: Wycierasz w swoje spodnie i wsadzasz mu do buzi.
Przewijanie:
Pierwsze dziecko: Zmieniasz pieluchę co godzinę, niezależnie czy brudna czy
czysta.
Drugie dziecko: Zmieniasz pieluchę co 2-3 godziny, w zależności od potrzeby.
Trzecie dziecko: Starasz się zmieniać pieluchę zanim otoczenie poskarży się
na smród, bądź pielucha zwisa dziecku poniżej kolan.
Zajęcia:
Pierwsze dziecko: Bierzesz dziecko na basen, plac zabaw, spacerek, do zoo,
do teatrzyku itp.
Drugie dziecko: Bierzesz dziecko na spacer.
Trzecie dziecko: Bierzesz dziecko do supermarketu i pralni chemicznej.
Twoje wyjścia:
Pierwsze dziecko: Zanim wsiądziesz do samochodu, trzy razy dzwonisz do
opiekunki.
Drugie dziecko: W drzwiach podajesz opiekunce numer swojej komórki.
Trzecie dziecko: Mówisz opiekunce, że ma dzwonić tylko jeśli pojawi się
krew.
W domu:
Pierwsze dziecko: Godzinami gapisz się na swoje dzieciątko.
Drugie dziecko: Spoglądasz na swoje dziecko, aby upewnić się, że starsze go
nie dusi i nie wkłada mu palca do oka.
Trzecie dziecko: Kryjesz się przed własnymi dziećmi.
Połknięcie monety:
Pierwsze dziecko: Wzywasz pogotowie i domagasz się prześwietlenia.
Drugie dziecko: Czekasz aż wysra.
Trzecie dziecko: Odejmujesz mu z kieszonkowego.”

I co? Któraś z was odnalazła swoje zachowanie w powyższym? Pewnie tak (chociaż pewnie nie łatwo się przyznać) i pewnie każda z nas może dorzucić swoje trzy grosze bo i u mnie nie było inaczej, aż strach pomyśleć co będzie przy trzecim dziecku. Cofnijmy się więc kilkanaście miesięcy wstecz…  

Przy pierwszym dziecku już w 6 tygodniu ciąży zauważyłam u siebie „kaczy chód” a gdyby noszenie ciążowych ogrodniczek było nadal modne, chętnie wskoczyłabym w nie, zaraz po wykonaniu testu ciążowego. Przy drugim dziecku, ukrywałam  brzuszek tak długo jak tylko się dało i nie żebym się wstydziła, nie nie! tylko martwiłam się, że wszyscy pomyślą, że to jeszcze pozostałość po tym pierwszym (zresztą takie sytuacje zdarzały mi się dosyć często a rekord pobił pan z warzywniaka, który to w moim 8 miesiącu na moją prośbę, że zostawię u niego zakupy bo trochę zrobiło mi się słabo i że jestem w ciąży aż podskoczył..to Pani jest w ciąży?! ja myślałem, że roztyła się Pani po ciąży!...Yyyy…)

W oczekiwaniu na cud (na cud płci żeńskiej) ogromną rolę odgrywało skompletowanie całej garderoby w rozmiarze mini. Z nadmiaru czasu w ostatnich tygodniach (żeby nie zapeszyć - jak ostrzegają ciotki) wiłam gniazdko. Przy pierwszym dziecku ubranka były wyprane, wyprasowane, ułożone w kosteczkę, dobrane w zestawy kolorystyczne kilka lub kilkanaście (a może nawet kilkadziesiąt) razy. Na wieść , że będzie to dziewczynka  koniecznie musiałam mieć wszystko co podkreśli jej urodę. Szafę wypełniły więc gadżety typu:  Piękne tiulowe spódniczki, bluzy z kapturem (i nie ważne, ze dziecko przez pierwsze miesiące głównie leży a kaptur tylko przeszkadza), zapinane z tyłu bluzeczki z żabotem (który to żabot po każdym niemal karmieniu miał szansę pachnieć ulanym mlekiem), płaszczyk (a mówiła mama że kombinezon najwygodniejszy ale płaszczyk w rozm. 56 wydaje się taki stylowy), beret (i nie ważne że nie chroni uszu przed wiatrem, kto by o tym pomyślał),  szelki(!), i do pełni szczęścia brakowało już tylko malutkich bucików na obcasie. Co się stało po narodzinach?: Biegusiem wysłałam Pana tatę na stoisko niemowlęce w Tesco żeby hurtowo zakupił: pajacyki, body (najlepiej takie których nie trzeba zakładać przez głowę, z napami bocznym) i mało mnie już interesowało to, czy aby poprzeczne paski nie poszerzą sylwetki .Grunt, że akcja ubierania po kąpieli odbywa się bez syreny alarmowej. Przy drugim dziecku mogłam zapomnieć o luksusie poukładanych, dobranych kolorystycznie w zależności od dnia tygodnia ubranek. Na szczęście byłam już zaopatrzona w zapasy wygodnych ubranek więc wydawało mi się, że jestem już o tyle mądrzejsza więc pewnie wszystko mam. Pranie robiłam na ostatnią chwilę, bo ciągle liczyłam w swej naiwności na to, że ilość brudnych rzeczy starszego dziecka, nagle w magiczny sposób zmaleje i znajdzie się miejsce w pralce dla ubranek noworodka. Tymczasem okazuje się, że nie ma takiej opcji bo właśnie w kieszeni spodni założonych dzisiaj rano, znajdujesz piasek z piaskownicy, uschniętą (a może raczej przygniłą) stokrotkę i kasztana. Więc nie masz już wyjścia musisz znowu zrobić pranie a na rzeczy maluszka przyjdzie jeszcze czas. W końcu do porodu został jeszcze tydzień, a to jeszcze jakieś 168 godzin. Zdąążee!..i zdążyłam…HA!.. Zresztą kto powiedział, że  czerwony nie pasuje do różowego? Od momentu pojawienia się drugiej dziewczynki, każdy ciuchowy zakup dzielę na pół (bo przecież jak Maja wyrośnie, będzie na Zosię jak znalazł) i tym to sposobem spodnie za 30zł nagle kosztują jedynie 15 więc żal nie kupić…i tak przy każdych zakupach mam promocję -50%.

Po narodzinach pierwszego dziecka konieczne było zapełnienie rodzinnego albumu i to zdjęciami dosłownie wszystkiego, żeby nic nie przegapić i tak mamy zdjęcia w klimacie pierwszej kupki, zupki i ślinki kapiącej na kaftanik. Przy drugim dziecku na „słit focie” nie masz już czasu, (kto czytał poprzednie posty ten wie, że robienie zdjęć młodszemu dziecku niesie za sobą prawdopodobieństwo np. wymalowania lali błyszczykiem przez starsze dziecko lub coś podobnego, bo przecież mama właśnie nie patrzy). Orientujesz się więc, że trochę mało tych fotek młodszego więc  masz chytry plan i  patrząc na córy, zastanawiasz się jak bardzo są do siebie podobne, żeby rozdzielić nagromadzone rok temu fotki po równo, ale po chwili dochodzisz do wniosku, że chyba jednak przesadziłaś ..

Przykładów takich można mnożyć i mnożyć i do tej pory nie udało mi się zgłębić do końca tajemnicy skąd bierze się tak różne podejście? Jedno wiem- w chwili, kiedy na świat przychodzi kolejne szczęście jedno pozostaje niezmienne, kocha się je tak samo mocno!, bo miłość do dziecka jest jedyna, niepowtarzalna i całkowicie bezwarunkowa. I nie ważne czy jest to pierwszy czy może już kolejny potomek .




Nie wiem jak u was ale u nas co jakiś czas powraca w kółko ten sam problem: w co się bawić i czym karmić? najlepiej więc połączyć jedno z drugim. Maja z niecierpliwością czeka na możliwość ugotowania z mamą kolejnego mniam, mniam. Dzisiaj więc w rodzinnym albumie gotowanie na ekranie a na tapecie domowy, gruszkowy kisiel. Przepis banalnie prosty więc można śmiało angażować małe rączki..uwaga! gruszka znika dosyć szybko, zanim trafi do gotującej się wody więc warto przygotować więcej

Potrzebujemy:
Gruszkę lub jabłko
Łyżeczkę mąki ziemniaczanej
 cynamon
woda
Miód do posłodzenia

Nie podaję gotowych proporcji bo mam w zwyczaju wszystko robić „na oko”. Gruszkę (lub jabłko) ścieramy na tarce i przekładamy do garnuszka, zalewamy wodą (woda powinna przykryć całkowicie gruszki) gotujemy przez chwilę, dodajemy cynamon do smaku. W zimnej wodzie rozpuszczamy mąkę ziemniaczaną i powoli wlewamy do gotujących się gruszek, cały czas mieszając. Po osiągnięciu konsystencji kisielu rozlewamy do miseczek, jeżeli jest mało słodki, słodzimy miodem. Ot i cała filozofia.










Kisiel oczywiście najlepiej je się widelcem(!?!)





I kto powiedział, że królowa jest tylko jedna??





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz