Pisząc tego posta o 4 nad ranem wiem tylko jedno, ten kto
wymyślił powiedzenie: spać jak dziecko..z całą pewnością nie miał dzieci. Widzieliście
w sieci filmik w którym ojciec, chcąc nauczyć dziecko spać samodzielnie w
łóżeczku sam się do niego kładzie? tak, tacy właśnie są rodzice, którzy
wkraczają w etap nauki zasypania swojej pociechy. Z rozsądnych, trzeźwo
myślących rodziców zmieniają się w totalnych krejzoli, którzy w myśl zasady
tonący brzytwy się chwyta, potrafią pokusić się o każdy, nawet najbardziej
absurdalny pomysł byleby mieć możliwość się wyspać. I tak to właśnie super tata zmienia się w super
wariata (to samo dotyczy szanownych mam). Rodzice w akcie desperacji potrafią uaktywnić
w sobie nieznane dotąd pokłady kreatywności i prześcigają się w pomysłach jak
uspać swojego aniołka. Krążą mity i legendy o skutecznych metodach na walkę
rodzic kontra : (nie)śpiące dziecko , bo w końcu tyle sposobów ilu rodziców, ale łączy ich jedno. Każdy z nich przed narodzinami potomka był
pewny, że kto jak kto ale moje dziecko będzie spało samodzielnie we własnym
pokoiku we własnym łóżeczku. Życie, ach życie… Niezastąpioną bronią staje się oczywiście
suszarka, której dźwięk jest już nagrany na Youtube a z każdą kolejną nocką
ilość wyświetleń rośnie. Podobnie działa okap w kuchni i odkurzacz. Lulanie,
bujanie i inne wymachiwanie dzieciakiem jest ostatnio passe więc rodzic się nie
przyzna, że stosuje ten ułatwiacz, ale wiadomo jaki jest pierwszy odruch, kiedy chcemy uspokoić bobasa. Do legendy przeszła
już metoda samochodowa, która to polega na zapakowaniu w fotelik samochodowy
osobnika, któremu chcemy zapewnić zdrowy, spokojny sen i krótkiej przejażdżce (rundka
lub dwie ) dookoła osiedla. Najlepiej w tej metodzie sprawdzają się pojazdy z silnikiem diesla starszej generacji, których
klekot i dodatkowe drgania przyspieszają osiągnięcie celu. Problem pojawia się
w zimie, kiedy to w grę wchodzi dziecięcy kombinezon i diesel, który nie chce
odpalić.
Mądre książki głoszą, że najważniejsze przy nauce zasypiania
są rytuały. I tak dwulatek (a jakże!) swój rytuał ma. Polega on na kilku
próbach zwabienia rodzica do łóżeczka wołając o piciu, siku a w desperacji
nawet pokusi się o przebiegłe „ mamuś,
tatuś ałć boli”. Taki dwulatek wie (najprawdopodobniej z poczty pantoflowej na
placu zabaw, bo przecież nie z fb), że każdy rodzić da się na to nabrać.
Później wyżej wspomniane dwulatki śmieją się z nas, rodziców zatroskanych , a
my nieświadomi wszystkiego kolejny raz dajemy się zmanipulować i potulnie
przybiegamy do łóżeczka pociechy wołającej o ratunek.
Jak się sprawa ma w
przypadku dzieci rok po roku? A tu sytuacja już się nieco komplikuje… Jedno budzi się co trzy godziny, drugie
chciałoby już spać, ale podświadomie wie, że za 3 godziny rozpoczyna się piżama
party więc czuwa na wszelki wypadek.
Podejmujemy jednak nieustannie próby pogodzenia się z
sytuacją wspólnej sypialni. I tak regularnie w odstępach czasu mniej więcej trzygodzinnych
patrzymy na świeżo nakarmione niemowlę, które to z
resztkami mleka w kącikach ust sprawia wrażenie już twardo śpiącego. Odkładamy
je w pośpiechu do łóżeczka ( a wszystko to przypomina grę w bierki, czyli zero
zbędnych ruchów), dla pewności warujemy jeszcze przez chwilę przy łóżeczku (oczywiście
udając martwego bo wiadomo, że dziecko zaraz wyczuje najmniejszy ruch z naszej
strony więc nie ma co ryzykować ). Po chwili jesteśmy przekonani, że bobas śpi.
Udało się! z radością wracamy do swojego łóżka gdzie czeka na nas poduszeczka,
kawałek kołderki i oczywiście misiaczek wtulaczek , zamykamy powieki (przez
chwilę jeszcze nasłuchujemy czy małe oddycha bo przecież nigdy nic nie wiadomo)
i wiemy, że to jest ten moment- śpi! A jednak… Nic bardziej mylnego, dziecko (a
przynajmniej moje dzieci) mają chyba genetycznie zaprogramowany sensor, który
każe im się obudzić zaraz po tym jak a) zrobię sobie kawę b)chwilę po tym jak
położę się do łóżka. Cholera! ..to pierwsze co przychodzi mi na myśl. Z
prędkością światła znajduję się znowu w okolicy łóżeczka aby zapobiec
katastrofie w postaci obudzonej siostry (wtedy to już imprezę można uznać za
otwartą). Podaję smoczek, szeptam ciii ciii..aaa..aaa.. lub inne zaklęcie… po
chwili wracam do łóżka i..oczywiście sytuacja powtarza się jeszcze od kilku do
kilkunastu razy. Za każdym razem tłumaczę sobie, że wstanie z łóżka oznacza
wprawienie w ruch mięśni brzucha więc to sama korzyść z tego. Rankiem po serii takich ćwiczeń obiecujemy
sobie, że odeśpimy wszystko na pierwszej drzemce malucha, w rzeczywistości
okazuje się to zbędnym luksusem bo przecież jest jeszcze tyyyle do zrobienia……..
To co wyżej napisano
potraktujcie trochę z przymrużeniem oka. Dzieci można nauczyć samodzielnego
zasypiania i tym samym podarować im spokojny i zdrowy sen. Maja w wieku około 8
miesięcy przeszła „szkolenie” w myśl zasad zapożyczonych z książki „Uśnij
wreszcie”. W ciągu kilku dni nauczyła się spokojnie zasypiać, nie obeszło się
bez fali buntu ale policji nie wezwano. Warto spróbować, jako mama szczerze
polecam metodę, chociaż każdy rodzic ma prawo wyboru i powinien w tych sprawach
kierować się własną intuicją . Teraz czas na Zosię. Pierwsze udane próby ma już
za sobą, niestety Sofijka się nam trochę pochorowała wiec na czas rekonwalescenci
wylądowała w łóżku mamy i taty.
Z cyklu album rodzinny:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz