niedziela, 8 czerwca 2014

Goście, goście..



„Siedzi sobie Turek i tak sobie myśli jakby fajnie było gdyby goście przyszli”… Pamiętacie tą wyliczankę z dzieciństwa? Ja właśnie sobie o niej przypomniałam, a że tydzień minął pod znakiem gości to przyszedł mi do głowy taki oto post…

Uwielbiam mieć gości a jeszcze bardziej lubię być goszczona.. chociaż właściwie odkąd pojawiły się dzieci spotkania z bliskimi, potocznie zwane „posiadówkami” lekko zmieniły swój charakter. Głównie za sprawą ogólnie pojętego  chaosu jaki temu towarzyszy. 

Pominę może etap przygotowań do podjęcia gości, w którym to biegam jak oszalała chcąc zachować resztki pozorów, że u nas jest czysto!, znajdując przy tym w najróżniejszych miejscach, najróżniejsze rzeczy, których dawno nie widziałam i może nawet za którymi zdążyłam się troszkę stęsknić. Do tego jeszcze zaopatrzenie i catering- i tu kolejne pozory, że umiem gotować… tu najczęściej sprawdza się sałatka i to najlepiej taka na winie (czyli co się nawinie). Koniecznie też muszę pamiętać, żeby absolutnie nie robić dzień wcześniej prania, bo z powodu braku balkonu suszarka zawsze stoi w przedpokoju i zajmuje jego znaczną część , uniemożliwiając tym samym swobodne przekroczenie progu naszego domu.

Zdarzają się jednak od czasu do czasu tzw. goście niezapowiedziani- czyli tacy, którzy chcą darować  mi etap przygotowań i wpadają z własną wałówą oraz kawą w słoiczku.
Jednak niezapowiedziany gość w naszym przypadku to ktoś niezwykle odważny, lubiący ryzyko.. ryzykuje bowiem zawałem, gdy po wejściu do naszego domu  nagle , niczego się nie spodziewając, znajdzie się na placu zabaw,   a przy odrobinie „szczęścia” może trafić na porę karmienia lub usypiania ehh drogi gościu, w takim przypadku ciężko będzie o kawę…. Nie dziwię się wcale, że taki oto gość staje się lekko zmęczony już po kilku (w porywach po kilkunastu minutach) i co rusz nerwowo spogląda na komórkę, jakby szukał tam wymówki , czy czekał na telefon który nagle zadzwoni i każe mu natychmiast wyjść . Tak więc drzwi naszego domu są zawsze otwarte, jednak wchodzisz na własne ryzyko.

Inna sprawa gdy odwiedzają nas znajomi z dziećmi  lub tacy co to znają nas nie od dziś i potrafią wybaczyć nam wiele. Tacy mają szansę nie tylko napić się kawy (pod warunkiem że sami się obsłużą a najprawdopodobniej wiedzą gdzie jest czajnik) ale również zaobserwować jak w naturalnych warunkach (może nieco klatkowych z racji małego metrażu) wychowuje się dzieci.
Co prawda dzieci zazwyczaj w takich sytuacjach zachowują się jakby ktoś ich po tyłkach szczypał i nawet z natury pogodne dziecko uaktywnia się w sposób niespotykany i potrafi zadziwić nie tylko gościa ale również własną matkę rodzicielkę.  

Na pokazówkę w stylu: „pokaż jak robisz kosi-kosi”, lub wyższy poziom dla starszaka:” Przywitaj się ładnie, powiedz dziękuję”… lub „jak ma na imię twoja siostrzyczka” - nie ma co liczyć. W najlepszym wypadku starszak obróci się na pięcie, udając że nie zauważył cioci lub schowa się za matczyną kiecką, w najgorszym wypadku -zacznie niemiłosiernie płakać lub  wersja hard : zarzuci mało cenzuralnym słowem opisując własną radość z przybycia gościa.

W takich sytuacjach  jesteś przekonana, że przez Twoje dzieci, odwiedzający Cię nigdy nie będzie chciał mieć własnych i ludzki ród wyginie!!!
Najprawdopodobniej lekko mówiąc przesadzasz, bo tylko Tobie wydaje się, że ultradźwięki wydawane przez twój duet to dźwięk nie do zniesienia i trwa nadzwyczaj długo, nawet pomimo szczerych zapewnień gościa, że „nie jest tak źle”. Pocieszające w tym wszystkim jest jednak to, że chyba nie tylko ja tak mam i wszędzie tam gdzie są małe dzieci, prędzej czy później wkracza chaos.. a goście na szczęście nie odwiedzają nas z białą rękawiczką…

Tak więc czujcie się u nas, jak we własnym  domu……

W rodzinnym albumie cykl Kraków dla maluszka a w nim trochę parków. Park Jordana i Park Dębnicki, o ile w tym pierwszym atrakcji w postaci placów zabaw nie brakuje to jednak ludzi również i zwłaszcza w upalne niedziele tłum bywa niemały. Jak dla mnie Park ten dostaje +10 za włoską kanjpkę "Trattoria Pergamin" w pobliżu, gdzie jedzonko palce lizać. Restauracja mieści się zaraz przy pętli na "Cichym kąciku", obsługa jest bardzo miła a i z wózkiem można śmiało. 
W Parku Dębnickim cisza i spokój, można rozłożyć się na kocyku i leniuchować jednak atrakcji w postaci choćby huśtawki nie zanotowałam niestety...





Koleżanki- czyli Milenka z Zosią i wspólne "chrupkowanie"


"Chodź mała, popcham Cię trochę"...




Jest i mama..










Mniam mniam...pyyyszny deser





























2 komentarze:

  1. Nie moge sie napatrzec na te twoje piekne coreczki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:)
      gdyby nie ta odległość to chyba konieczne byłoby wspólne spotkanie. Twoi cudowni chłopcy i moje dziewuchy to byłaby mieszanka:)
      pozdrawiam

      Usuń