„Siedzi sobie Turek i tak sobie myśli jakby fajnie było
gdyby goście przyszli”… Pamiętacie tą wyliczankę z dzieciństwa? Ja właśnie
sobie o niej przypomniałam, a że tydzień minął pod znakiem gości to przyszedł
mi do głowy taki oto post…
Uwielbiam mieć gości a jeszcze bardziej lubię być
goszczona.. chociaż właściwie odkąd pojawiły się dzieci spotkania z bliskimi,
potocznie zwane „posiadówkami” lekko zmieniły swój charakter. Głównie za sprawą
ogólnie pojętego chaosu jaki temu
towarzyszy.
Pominę może etap przygotowań do podjęcia gości, w którym to
biegam jak oszalała chcąc zachować resztki pozorów, że u nas jest czysto!,
znajdując przy tym w najróżniejszych miejscach, najróżniejsze rzeczy, których
dawno nie widziałam i może nawet za którymi zdążyłam się troszkę stęsknić. Do
tego jeszcze zaopatrzenie i catering- i tu kolejne pozory, że umiem gotować… tu
najczęściej sprawdza się sałatka i to najlepiej taka na winie (czyli co się
nawinie). Koniecznie też muszę pamiętać, żeby absolutnie nie robić dzień
wcześniej prania, bo z powodu braku balkonu suszarka zawsze stoi w przedpokoju
i zajmuje jego znaczną część , uniemożliwiając tym samym swobodne przekroczenie
progu naszego domu.
Zdarzają się jednak od czasu do czasu tzw. goście
niezapowiedziani- czyli tacy, którzy chcą darować mi etap przygotowań i wpadają z własną wałówą
oraz kawą w słoiczku.
Jednak niezapowiedziany gość w naszym przypadku to ktoś
niezwykle odważny, lubiący ryzyko.. ryzykuje bowiem zawałem, gdy po wejściu do
naszego domu nagle , niczego się nie
spodziewając, znajdzie się na placu zabaw,
a przy odrobinie „szczęścia” może trafić na porę karmienia lub usypiania
ehh drogi gościu, w takim przypadku ciężko będzie o kawę…. Nie dziwię się
wcale, że taki oto gość staje się lekko zmęczony już po kilku (w porywach po
kilkunastu minutach) i co rusz nerwowo spogląda na komórkę, jakby szukał tam
wymówki , czy czekał na telefon który nagle zadzwoni i każe mu natychmiast
wyjść . Tak więc drzwi naszego domu są zawsze otwarte, jednak wchodzisz na
własne ryzyko.
Inna sprawa gdy odwiedzają nas znajomi z dziećmi lub tacy co to znają nas nie od dziś i
potrafią wybaczyć nam wiele. Tacy mają szansę nie tylko napić się kawy (pod
warunkiem że sami się obsłużą a najprawdopodobniej wiedzą gdzie jest czajnik)
ale również zaobserwować jak w naturalnych warunkach (może nieco klatkowych z
racji małego metrażu) wychowuje się dzieci.
Co prawda dzieci zazwyczaj w takich sytuacjach zachowują się
jakby ktoś ich po tyłkach szczypał i nawet z natury pogodne dziecko uaktywnia
się w sposób niespotykany i potrafi zadziwić nie tylko gościa ale również
własną matkę rodzicielkę.
Na pokazówkę w stylu: „pokaż jak robisz kosi-kosi”, lub
wyższy poziom dla starszaka:” Przywitaj się ładnie, powiedz dziękuję”… lub „jak
ma na imię twoja siostrzyczka” - nie ma co liczyć. W najlepszym wypadku
starszak obróci się na pięcie, udając że nie zauważył cioci lub schowa się za
matczyną kiecką, w najgorszym wypadku -zacznie niemiłosiernie płakać lub wersja hard : zarzuci mało cenzuralnym słowem
opisując własną radość z przybycia gościa.
W takich sytuacjach
jesteś przekonana, że przez Twoje dzieci, odwiedzający Cię nigdy nie
będzie chciał mieć własnych i ludzki ród wyginie!!!
Najprawdopodobniej lekko mówiąc przesadzasz, bo tylko Tobie
wydaje się, że ultradźwięki wydawane przez twój duet to dźwięk nie do zniesienia
i trwa nadzwyczaj długo, nawet pomimo szczerych zapewnień gościa, że „nie jest
tak źle”. Pocieszające w tym wszystkim jest jednak to, że chyba nie tylko ja tak mam i
wszędzie tam gdzie są małe dzieci, prędzej czy później wkracza chaos.. a goście na
szczęście nie odwiedzają nas z białą rękawiczką…
Tak więc czujcie się u nas, jak we własnym domu……
W rodzinnym albumie cykl Kraków dla maluszka a w nim trochę parków. Park Jordana i Park Dębnicki, o ile w tym pierwszym atrakcji w postaci placów zabaw nie brakuje to jednak ludzi również i zwłaszcza w upalne niedziele tłum bywa niemały. Jak dla mnie Park ten dostaje +10 za włoską kanjpkę "Trattoria Pergamin" w pobliżu, gdzie jedzonko palce lizać. Restauracja mieści się zaraz przy pętli na "Cichym kąciku", obsługa jest bardzo miła a i z wózkiem można śmiało.
W Parku Dębnickim cisza i spokój, można rozłożyć się na kocyku i leniuchować jednak atrakcji w postaci choćby huśtawki nie zanotowałam niestety...
Koleżanki- czyli Milenka z Zosią i wspólne "chrupkowanie"
"Chodź mała, popcham Cię trochę"...
Jest i mama..
Mniam mniam...pyyyszny deser
Nie moge sie napatrzec na te twoje piekne coreczki!
OdpowiedzUsuńDziękuję:)
Usuńgdyby nie ta odległość to chyba konieczne byłoby wspólne spotkanie. Twoi cudowni chłopcy i moje dziewuchy to byłaby mieszanka:)
pozdrawiam