Drzemka malucha… hmm.. jak cudownie to brzmi. Pora drzemki
moich skarbeczków to jeden z moich ulubionych punktów w codziennym planie dnia
(zapewne większość z rodziców dzieci do 1 roku życia, a może i dłużej, ma
podobnie). W idealnym świecie dzieci śpią w ciągu dnia po 2-3 godzinki. W moim
świecie najczęściej trwa to 20-40min. Dobre i to, ale problem pojawia się
chwilę po tym jak stwierdzam, że aniołek słodko śpi więc czas start- do
roboty!.
Do zrobienia jest duuużo..
od czego tu zacząć?! W idealnym świecie mama dwójki ma plan, w moim świecie
plan to brak planu, totalny chaos i pełen spontan. Od czego tu zacząć? Pierwszą
myślą jest sprzątanie bo wszechobecny
bajzel zaczyna mnie grubo irytować a to oznacza, że czas najwyższy posprzątać..
ale, ale dobiega mnie dziwne uczucie, coś podobnego jak w pierwszych miesiącach
ciąży.. o jacież nie pierdziele!.. a nie, nie to tylko głód… idę się więc
posilić- mam na to 3min. Zjadam więc co popadnie, bo jak to powiadają w górach:
„wełna nie wełna byle d… pełna”. Zostało jeszcze 17min. w trakcie których
muszę: umyć butelki, odkurzyć, umyć podłogi na mokro, poprasować (a nie to
wieczorem), ugotować zupę, nastawić pranie, odpisać na maile, pouczyć się angielskiego,
napisać romantycznego smsa do męża, zadzwonić na ploty do koleżanki, umyć
włosy, rozładować zmywarkę , pościelić łóżko… ufff.. . NIE MA SZANS!. Sam proces zastanawiania się od czego tu
zacząć, zajmuje mi kilka minut, więc bywają dni, kiedy dochodzę do wniosku, że
jedynym słusznym posunięciem w tej sytuacji jest…. Nie robienie nic!
I tak wychodzi ze mnie cały leń, rozkładam się wtedy na
łóżku, zapuszczam serial pokroju „Barw szczęścia”, „M jak Maja” lub „Prawa Agaty”. Selekcję seriali przeprowadzam na podstawie
czasu trwania odcinka, najlepsze są te 20minutowe bo przy 40minutowych istnieje
niebezpieczeństwo, że bąble się obudzą zanim zobaczę napisy końcowe. Zresztą im
bardziej prymitywny serial tym lepiej bo z reguły zamiast z uwagą i
zaangażowaniem śledzić losy bohaterów- zaczynam rozmyślać… a to o obiedzie,
który jest jeszcze w sklepie a to o zaplanowaniu weekendu, konieczności
umówienia wizyty u alergologa, braku czapki na zimę, o niezatankowanym samochodzie,
o plamach na suficie, spotkaniu z przyjaciółką i odrostach na włosach.
Na szczęście o wiele częściej zdarza się, że chociaż „nie
kcem ale muszem” zabieram tyłek w troki i niczym szaleniec na dopalaczu staram
się robić nie kilka a kilkanaście rzeczy jednocześnie. I tak w efekcie tego szaleństwa zdarza się,
że brudny pampers trafia magicznym sposobem i w niewyjaśnionych okolicznościach
do pralki (nie pytajcie, naprawdę nie pytajcie) , zupa bywa posłodzona a
kwiatki podlane napojem jabłko-mięta. Grunt, że cała reszta wygląda na
ogarniętą.
I nieważne, że zaraz po przebudzeniu dziewczynek , nie
wiedzieć jakim cudem mieszkanie znowu przypomina stadion piłkarski po derbach
Krakowa. Nieważne... W końcu dom jest do mieszkania a nie do sprzątania i niech tak
zostanie….
W albumie rodzinnym Maja, Zosia i kawałek mamy, w obiektywie cioci Kasi.. cioci Kasi od wujka Bartka... Jako, że jesteśmy szczęściarami i mamy aż 3 ciocie Kasie z obiektywem, to ich rozróżnienie na podstawie wujków wydaje się całkiem słuszne.
Zolinek okrąglinek:
Fajne zdjęcia i witaj :-)
OdpowiedzUsuńW takich momentach dochodzę do podobnego wniosku. Ostatecznie rzucam wszystko i siadam przy kompie, wchodzę na blogi, fb, itd. :-)
A robota leży odłogiem, cóż, życie.:-)
Znam to dokładnie, przerobiłam na własnym przykładzie:):)
Usuńpozdrawiam
Mi zdarza sie robic jeszcze makijaz na ewentualny spacer, bo jest to niemozliwe przy malej kobietce ktora jest ciekawa jak wygladaja cienie na rekach lub tez jak smakuje szminka:-) choc i to nie zawsze dochodzi do skutku bo przeciez kawa najwazniejsza w takiej chwili;-)
OdpowiedzUsuń