Dzisiaj trochę inaczej..tak na poważnie. Na poważnie bo i
temat poważny i trudno go „obśmiać”…
A wszystko zaczęło się gdy w sieci znalazłam ten oto filmik:
Na początku uśmiałam się do łez..ale później dostrzegłam w
tej dziewczynce jakby odbicie swoje i tego przez co ostatnio przechodzę. Hmm… no tak, nie da się ukryć.. moje maleństwa
dorośleją!.
Urlop macierzyński wielkimi krokami zbliża się ku końcowi i czas na
decyzje..co dalej?
Kiedy jeszcze dwa lata temu jako bezdzietna mężatka miałam
zaszczyt obcować z mamami, które miały dziwne dylematy i ogromny problem z
odseparowaniem się od własnych dzieci. Wiecie- takie matki panikary, matki
wariatki myślałam, że mają nie po kolei w
głowach… i co?... i jestem dokładnie taka sama i chociaż ich
zachowanie jeszcze dwa lata temu mnie zadziwiało, dziś czuję to samo!
I nagle nie chcę! Nie chcę oddawać pod opiekę moich pociech
nikomu! I to kto?- ja matka zdecydowanie nieperfekcyjna, taka co to zwykle nie
może ogarnąć swojej dwójki, nagle uważa, że nikt nie zajmie się jej dziećmi tak
dobrze jak ona!
Przysięgam! Nie wiem kiedy i dlaczego stałam się matką
wariatką, ale teraz tak właśnie mam!
Tylko co dalej? Co z moim rozwojem, ambicjami? Czy nie okaże
się, że za jakiś czas powrót na rynek pracy będzie niemożliwy? Wiem, że dla
moich skarbów jestem najważniejsza, że jestem dla nich „aż” mamą, ale.. dla reszty świata mogę okazać się „tylko”
mamą. Po 3 latach „siedzenia” w domu (chociaż dzisiaj chyba jeszcze nie usiadłam haha) samoocena w skali
1-10 wynosi: 1.
Jak ciężkie jest rozstanie z maluchem wie chyba każda mama
wracająca z urlopu macierzyńskiego… jak trudne jest rozstanie z dwójką?.. dwa
razy trudniejsze?...
Dziś mam ochotę, żeby obie pozostały maleńkie, jak wtedy gdy
lekarz ogłaszał… „Dziewczynka!”
Sięgając pamięcią
wstecz wiem, że nie zawsze tak było. Początki bycia mamą były ciężkie. Dziś wiem: miłości do dziecka trzeba się nauczyć!. W
moim przypadku poród nie był magiczną chwilą (trwał 5 min. CC). Zazdrościłam
wszystkim kobietom słuchając opowieści jakie to misterne przeżycie kiedy rodzi
się dziecko i zastanawiałam się co ze mną jest nie tak. Miałam do siebie żal, że nie czułam tego na co się nastawiałam i
co sobie wyobrażałam, przygotowując się do tego ważnego dnia. Nie czułam
wszechogarniającej radości, czułam wszechobecny ból i strach. Później depresja poporodowa
(a raczej jej delikatniejsza wersja w postaci baby blues). Płacz..płacz..płacz…
dziś właściwie nie wiem o co. Jak to możliwe? Dziecko przecież było wyczekane,
chciane i zaplanowane. I ogromne wyrzuty sumienia..nie tak miało być. Nie
nadaję się, jestem złą matką.. maleństwo nie uspokaja się w moich ramionach..ciągle płacze, czego chce?
karmienie nie jest magiczne-jest bolesne.. nie tak miało być..
Miłość przyszła później.. miłość ogromna, bezwarunkowa i
magiczna. Z dnia na dzień coraz większa a więź nas łącząca coraz silniejsza.
Miłości do dziecka trzeba się nauczyć, miłość da się też podzielić i pomimo
moich obaw można kochać po równo, tak samo mocno i bez względu na wszystko.
Długo zastanawiałam się czy powinnam napisać tego posta,
wiem że blog jest publiczny, że większość z was zna mnie osobiście. Wpis jest
osobisty, ale może któraś z nas przeżywała podobnie, a może to dopiero przed
wami. Gdybym po porodzie wiedziała, że czasem tak po prostu jest, że to się
zdarza i mija, z pewnością byłoby mi łatwiej….