środa, 27 sierpnia 2014

Dylematów cd.



Dzisiaj trochę inaczej..tak na poważnie. Na poważnie bo i temat poważny i trudno go „obśmiać”…

A wszystko zaczęło się gdy w sieci znalazłam ten oto filmik:





Na początku uśmiałam się do łez..ale później dostrzegłam w tej dziewczynce jakby odbicie swoje i tego przez co ostatnio przechodzę. Hmm…  no tak, nie da się ukryć.. moje maleństwa dorośleją!. 

Urlop macierzyński wielkimi krokami zbliża się ku końcowi i czas na decyzje..co dalej? 

Kiedy jeszcze dwa lata temu jako bezdzietna mężatka miałam zaszczyt obcować z mamami, które miały dziwne dylematy i ogromny problem z odseparowaniem się od własnych dzieci. Wiecie- takie matki panikary, matki wariatki myślałam, że mają nie po kolei  w głowach…  i co?...  i jestem dokładnie taka sama i chociaż ich zachowanie jeszcze dwa lata temu mnie zadziwiało, dziś czuję to samo!

I nagle nie chcę! Nie chcę oddawać pod opiekę moich pociech nikomu! I to kto?- ja matka zdecydowanie nieperfekcyjna, taka co to zwykle nie może ogarnąć swojej dwójki, nagle uważa, że nikt nie zajmie się jej dziećmi tak dobrze jak ona!

Przysięgam! Nie wiem kiedy i dlaczego stałam się matką wariatką, ale teraz tak właśnie mam!

Tylko co dalej? Co z moim rozwojem, ambicjami? Czy nie okaże się, że za jakiś czas powrót na rynek pracy będzie niemożliwy? Wiem, że dla moich skarbów jestem najważniejsza, że jestem dla nich „aż” mamą, ale..  dla reszty świata mogę okazać się „tylko” mamą. Po 3 latach „siedzenia” w domu (chociaż dzisiaj chyba  jeszcze nie usiadłam haha) samoocena w skali 1-10 wynosi: 1. 

Jak ciężkie jest rozstanie z maluchem wie chyba każda mama wracająca z urlopu macierzyńskiego… jak trudne jest rozstanie z dwójką?.. dwa razy trudniejsze?...

Dziś mam ochotę, żeby obie pozostały maleńkie, jak wtedy gdy lekarz ogłaszał… „Dziewczynka!”

Sięgając  pamięcią wstecz wiem, że nie zawsze tak było. Początki bycia mamą były ciężkie. Dziś wiem:  miłości do dziecka trzeba się nauczyć!. W moim przypadku poród nie był magiczną chwilą (trwał 5 min. CC). Zazdrościłam wszystkim kobietom słuchając opowieści jakie to misterne przeżycie kiedy rodzi się dziecko i zastanawiałam się co ze mną jest nie tak. Miałam do siebie żal, że nie czułam tego na co się nastawiałam i co sobie wyobrażałam, przygotowując się do tego ważnego dnia. Nie czułam wszechogarniającej radości, czułam wszechobecny ból i strach. Później depresja poporodowa (a raczej jej delikatniejsza wersja w postaci baby blues). Płacz..płacz..płacz… dziś właściwie nie wiem o co. Jak to możliwe? Dziecko przecież było wyczekane, chciane i zaplanowane. I ogromne wyrzuty sumienia..nie tak miało być. Nie nadaję się, jestem złą matką.. maleństwo nie uspokaja się w moich ramionach..ciągle płacze, czego chce? karmienie nie jest magiczne-jest bolesne.. nie tak miało być..

Miłość przyszła później.. miłość ogromna, bezwarunkowa i magiczna. Z dnia na dzień coraz większa a więź nas łącząca coraz silniejsza. Miłości do dziecka trzeba się nauczyć, miłość da się też podzielić i pomimo moich obaw można kochać po równo, tak samo mocno i bez względu na wszystko.

Długo zastanawiałam się czy powinnam napisać tego posta, wiem że blog jest publiczny, że większość z was zna mnie osobiście. Wpis jest osobisty, ale może któraś z nas przeżywała podobnie, a może to dopiero przed wami. Gdybym po porodzie wiedziała, że czasem tak po prostu jest, że to się zdarza i mija, z pewnością byłoby mi łatwiej….

piątek, 22 sierpnia 2014

Dylematy mamy, taty..



Tadaaaam!!!Wróciłam!.. a raczej wróciłyśmy. Po sporej nieobecności spowodowanej czymś na podobieństwo urlopu ( na podobieństwo bo o ile mi wiadomo ten prawdziwy pozwala odpocząć- a nasz tegoroczny- nie do końca).. wracamy!!

Przez całe 2 tygodnie urlopu ojcowskiego, jedynym który odpoczywał był nasz komputer- żadnych maili służbowych, zero wiadomości ani nawet pudelkowych ploteczek. Komputer odpoczywał, ja żyłam życiem w realu a nie wirtualnym i co…? I strasznie mi tego brakowało.  Uświadomiłam sobie na informatycznym detoksie że… że kurcze… lubię to! Właściwie to LUBIĘ TO! Lubię czytać wasze blogi, nawiązywać nowe wirtualne znajomości, lubię swojego bloga- czyli moją terapię rodzicielską i lubię FB (chociaż długo utrzymywałam że nie będę miała tam konta)….
 I co mi tam- przyznam się do tego, bo czasem właśnie ten wirtualny świat  pozwala mi oderwać się od rzeczywistości i nabrać dystansu do tego co mnie otacza. 
Więc co mi tam- LUBIĘ TO! i zostaję tu!

Co u nas? Zosia zaczęła raczkować. Porusza się obecnie z prędkością światła i już tęsknię za czasami kiedy to, gdzie ją zostawiłam- tam ją znalazłam. Teraz znajduję ją głównie w okolicy kabli, nocnika Mai lub jak ściąga pranie z suszarki (lub jak ściąga suszarkę na siebie). 
Pojawił się też drugi ząb, jego pojawienie się zwiastowały nieprzespane noce pełne krzyku i chyba na tym etapie to właściwie nie chcę wiedzieć ile dokładnie zębów ma człowiek, bo wolę się łudzić, że skoro już dwa się pojawiły w bólach, to z kolejnymi pójdzie gładko.


Zorientowałam się ostatnio, że Maja nie potrafi się przedstawić,  a że zaczyna mówić, postanowiłam to nadrobić. Tak więc taka oto sytuacja:

Mama: Maju wiesz jak się nazywasz?: Maja B… (i tu pada nasze nazwisko)

Maja: Nie, nie Maja B….!

Mama: Nie?To jak?

Maja: Pszczółka… Maja Pszczółka… Pszczółka Maja!

Mama: ……   ……

Tak więc uważajcie do kogo porównujecie swoje dzieciaki bo nie każda Maja musi być pszczółką i nie każda Zosia księżniczką… chociaż u nas jak się okazuje tak właśnie jest.

A tutaj kilka fotek "Pszczółki zwanej Mają"

fot. Kasia Twardokęs (TUTAJ)







Ok ale miało być o dylematach taty, mamy … a wyszło jak zwykle. Tak  więc o dylematach następnym razem a tym czasem kilka fotek.





Pogoda nam się "udała".. ale jak wiadomo pszczółki, biedronki i świnka Peppa lubią skakać w kałuży z błotkiem ...